Znowu pytać się chce, czy to być może, czy to nie sen. Ale nie cudnie piękny […], lecz straszny sen. Dziś w nocy Ukraińcy zbrojnie zajęli Lwów. Więc nowy wróg, może jeszcze gorszy od tamtych, więc złe żywioły wzięły górę! A ja tak wierzyłam w zwycięstwo dobrego, w pojednanie i dobre stosunki z bratnim ludem — wszak w ostatnich czasach nieraz odzywały się, nie tylko wśród nas, ale i wśród nich, głosy nawołujące do porozumienia się, do braterstwa i zgody […].
Nie wychodziłam z domu, bo w dodatku okropna słota, prawie nieustająca ulewa, ale mówią mi, że roi się od „zacnych” mołojców, że napadają ludzi, rozbrajają wojskowych, grożąc rewolwerami, że w niektórych punktach miasta strzelają, że na ratuszu już powiewa ruska chorągiew; wreszcie — to dopiero okropne — że Austria nas nie broni, bo z nimi trzyma, a polski pułk, który szedł do Lwowa, nie mógł dojść, bo most zerwany!
Co to będzie, co będzie? Ktoś pociesza, że „krótkie ich panowanie”, ale na czym to opiera? Drżę o przyszłość, o moje miasto drogie, a także polskie przecież — drżę o tych, których kocham, żeby się komu z nich co nie stało…
Lwów, 1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, z autografu wydał, komentarzami, biogramami i wstępem opatrzył Zbigniew Sudolski, Warszawa 2005.
Obywatele!
Wobec wypadków, które od wczoraj rozgrywają się w naszym mieście, pierwszą potrzebą jest, by bezpieczeństwo życia mieszkańców i normalny tok codziennego życia został utrzymany. Polacy i Ukraińcy w zrozumieniu tej potrzeby i tego obowiązku wobec miasta, weszli w porozumienie. Na mocy tego porozumienia, utworzono wspólny komitet w celu utrzymania spokoju i bezpieczeństwa publicznego oraz zapewnienia aprowizacji miasta.
Was, Obywatele, wzywamy do zachowania bezwzględnego spokoju. Unikać należy tak ze strony polskiej, jak i ukraińskiej wszystkiego, co by mogło mieć charakter jakiejkolwiek agresywnej akcji zbrojnej.
Lwów, 2 listopada
Nieznana korespondencja arcybiskupów metropolitów lwowskich Józefa Bilczewskiego z Andrzejem Szeptyckim w czasie wojny polsko-ukraińskiej 1918–1919, oprac., wstęp, przypisy, indeksy, wybór aneksów i fot. Józef Wołczański, Lwów-Kraków 1997.
Od strony miasta słychać szaloną strzelaninę. Nasi zdobywają dworzec kolejowy. Wreszcie dworzec został zdobyty przez 25 morusów. Ukraińcy, uciekając, zapalili magazyny zboża. Od strony dworca kolejowego bije szalona łuna, tak że na naszym odcinku robi się całkiem jasno. Jakiś studencik przylatuje do mnie i mówi: „Obywatelu, ja się strasznie boję”. — „Czego się boisz, do stu piorunów, masz karabin w garści, patrz przed siebie i czekaj.” — „Ale kiedy tam tak strasznie się pali” — i rozpłakał się.
Lwów, 2 listopada
Tadeusz Wereszycki, Pierwszy etap obrony Lwowa, „Niepodległość” t. 1, 1929/1930.
Na ulicy Leona Sapiehy i okolicznych odbyła się [...] formalna walka, w czasie której było dużo rannych i zabitych. Tramwaje poczęły kursować rano, lecz około godziny 11.00 ruch ustał i nie był już podjęty przez cały dzień. W południe zamykano sklepy, a po południu nie było już ani jednego otwartego sklepu. Ruch na ulicach aż do wieczora był zupełnie normalny. Ulicą Karola Ludwika i Akademicką spacerowały tłumy publiczności. Strzały nie ustawały po południu i trwały aż do wieczora.
Lwów, 3 listopada
„Kurier Lwowski” nr 511, z 4 listopada 1918.
Na ulicach, we wszystkich częściach miasta, nieustające strzały. Patrole ukraińskie chodzą po ulicach z karabinami w pogotowiu i strzelają, gdzie i jak im się podoba, nieraz do przechodniów. Rozbijają się automobilami pancernymi. Sterczą z nich na wszystkie strony karabiny maszynowe.
Ruch uliczny mimo to ani na chwilę nie ustaje. Tramwaje nie chodzą. Ludzie przekradają się, jak mogą. Widząc z daleka zbliżający się patrol, chowają się do bram. Czekają chwilę i biegną dalej. Spotyka się więcej kobiet aniżeli mężczyzn. Chcąc nakarmić rodzinę, muszą wychodzić. W mieście coraz trudniej cokolwiek dostać. Chleba nie ma zupełnie. Mięso na wagę złota. Przestraszona ludność okoliczna przestała dostarczać produktów. Jeszcze trochę i zapanuje głód. Jesteśmy całkiem odcięci od świata.
Lwów, 7 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, cz. 2, Wojna, Warszawa 1932.
My, profesorowie trzech wyższych uczelni warszawskich, profesorowie uczelni lwowskich, wzywamy Cię, Komendancie, ratuj niezwłocznie zagrożoną twierdzę polskości. Prosimy — daj odsiecz braciom i synom naszym, upadającym z nadmiernych wysiłków!
Warszawa, 17 listopada
Archiwum Akt Nowych, Kancelaria Cywila Naczelnika Państwa w Warszawie 1918–1922, sygn. 198.
Od dwóch tygodni Lwów oblewa się krwią, czerwieni łuną pożarów i wyciąga ręce o pomoc — na próżno! […] W głodzie i niedostatku, wśród walk ulicznych i rabunków, Lwów ufa w Boga i Polskę, Lwów, który był piersią Polski, Lwów semper fidelis wierzy, że Polska go nie opuści. […]
Warszawę stać na to, by o całej pamiętała Polsce — i tak być musi, jeżeli stolica nie ma stracić stołecznej godności. […] Kto, tak jak Ty, Warszawo, przeszedł wiek męczeństwa, ten nie zamknie uszu na nasze wołanie, nie odwróci oczu od łuny, krwawiącej się na niebie, nie zostawi Lwowa na zatratę! Warszawo, ratuj Lwów ginący!
Warszawa, 18 listopada
„Gazeta Warszawska” nr 3, z 18 listopada 1918.
W kraju, gdzie naszego narodu wielka siła, a polskich panów i podpanków niewiele — to siedzą oni cicho. Ale we Lwowie, gdzie ich wielu, bo ze Lwowa polscy panowie i podpankowie panowali nad całym naszym narodem — Polacy podnieśli bunt przeciw naszej Narodowej Republice i już dziewiętnasty dzień wiodą wojnę przeciw wojskom naszej Narodowej Republiki. A Polacy pilnie śledzą, co dzieje się we Lwowie, czekają tylko, ażeby we Lwowie znów zapanowała Polska, a wtedy oni w całym kraju podniosą głowę. A gdyby oni wzięli górę, nie będzie naszemu narodowi, naszym wieśniakom i robotnikom ani woli, ani ziemi, a będzie wieczna polska niewola. Ot, za co wy się bijecie we Lwowie, sławni ukraińscy żołnierze! I dlatego wiedzcie, że wy nie sami, bo za wami stoi cały naród.
Lwów, 20 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Nie mogąc zasnąć, choć noc była spokojna z 20 na 21 listopada, czekaliśmy niecierpliwie godziny szóstej rano. Cisza o tej porze świadczyłaby o szczęśliwym zakończeniu układów polsko-ukraińskich — strzały zaś miały dać hasło do nowych walk.
Z uderzeniem szóstej zagrzmiały działa z dworca łyczakowskiego. Niedługo usłyszeliśmy w parku grad strzałów karabinowych. Kulki uderzały o ściany domu. Nie można się było zorientować, co się właściwie dzieje. Wszakże polscy obrońcy Lwowa byli dopiero w śródmieściu. Nagle okrzyk: „Nasi idą!”. Rzeczywiście! Drogą Pasieczną przesuwa się mały oddziałek ku koszarom na Łyczakowie. „Czy to nasi?” — wołamy. „A nasi, nasi.” [...] Biją armaty, grzechoce karabin maszynowy, słychać tępe głosy salw karabinowych. Nasi idą biegiem z karabinami w rękach, nieco pochyleni. Już tylko kilka minut drogi oddziela ich od koszar. Oddech zaparliśmy w piersiach. Tu i ówdzie szare plamy płaszczy żołnierskich na śniegu. [...] Chwila oczekiwania. Cóż to? Wszakże to nasi stoją już w porządku przy armatach zaprzężonych w konie. Obok walka pierś o pierś.
Lwów, 21 listopada
„Kurier Lwowski” nr 519, z 25 listopada 1918.
Na polskiej stronie gorączkowe, prawdziwie obozowe życie. Auta, konne patrole, intendentura, wojenne szpitale, milicja obywatelska... Mnóstwo młodych, radosnych, a jednocześnie skupionych twarzy. Między nimi dzieci. Idzie taki 14-letni malec, karabin niemal większy od niego... A jakże go niesie! Biją się te maleństwa nieporównanie! Uczucie strachu jest im nieznane!
Organizacja podobno doskonała. Żywności dużo. Amunicji, broni pod dostatkiem, co prawda — przeważnie zdobytej podczas walk. Tak po jednej, jak i po drugiej stronie dużo zabitych i rannych. Wiele spośród cywilnej ludności. Lecz nastrój i duch panują nadzwyczajne.
Lwów, 21 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, cz. 2, Wojna, Warszawa 1932.
Maszerujemy kolumną przez ulicę Św. Zofii. Za chwilę wśród cichych, głuchych kamienic, wśród pustych bezdusznych ulic buchnął radosny nasz śpiew: „Hej! strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały...”. Trzask naraz ze wszystkich stron, głucha przed chwilą ulica zatrzęsła się z nagła na głos żołnierskiego śpiewu. Z hukiem okiennych ram, z brzękiem szyb wypchniętych gwałtownym odrzutem rąk, pękają balkony, puste bramy, dziesiątki okien zaludniają się w jednej chwili ludźmi, którzy poczynają coś krzyczeć wariacko, histerycznie szlochać, bić jakieś brawa, śpiewać, szaleć, a za sekundę na maszerującą wśród tego nagłego piekła kolumnę sypią się z okien kwiaty, pudełka papierosów, tytoniu, powiewać zaczynają ręce i chustki, nieopisany zamęt radości ogarnia dom po domu, ulicę po ulicy, jakby je ogarnęła nagle jakaś furia szaleńczego wesela...
Lwów, 22 listopada
Maciej Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Galicję Wschodnią 1918–1919, Kraków 1990.
O dziewiątej rano byliśmy już na ulicy. Zapełniała się w naszych oczach radosnym, podnieconym tłumem. Ludzie obiegali przechodzących lub stojących na placówkach, umęczonych minioną nocą, legionistów. Rozpytywali o szczegóły ostatnich bitew. Częstowali papierosami, winem, gorącą kawą, czym kto mógł.
Wszędzie ślady wczorajszych walk. Stosy wyrwanych kamieni, barykady w poprzek ulic. Pod cytadelą kałuże świeżej, niezakrzepłej krwi. Lecz zdawało się, że ludzie o tej krwi zapomnieli. Promieniały twarze. Rozgorączkowany tłum co chwila wznosił okrzyki na cześć przechodzących oddziałów zbrojnej młodzieży, na cześć legionistów, przejeżdżających pomiędzy szpalerami publiczności. Wszyscy cieszyli się widokiem własnych dzieci, własnego wojska, o którym na próżno marzyło tyle pokoleń.
Lwów, 22 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, cz. 2, Wojna, Warszawa 1932.
Prawda, że w czasie walk na ulicach Lwowa przez 22 dni uzbierało się w sercach polskich dużo słusznego i uzasadnionego oburzenia do Żydów, którzy, głosząc neutralność, na ogół biorąc, stanęli po stronie Ukraińców nie tylko sympatiami, ale nieraz i czynną pomocą. [...] Wszystko to prawda, niemniej rabunki, których 22 listopada dopuściła się hołota eksploatująca zwycięstwo żołnierza, były czymś wstrętnym. Byłem na ulicy Krakowskiej w chwili, kiedy rozpoczęło się plądrowanie. Asumpt do niego dały, jak mówiono, strzały padające z okien mieszkań żydowskich. [...]
Do dziś widzę sceny ohydne. Rozmaite indywidua, w mundurach żołnierskich (pamiętać trzeba, iż byliśmy po czterech latach wojny, że mundur stał się czymś pospolitym, noszonym nie tylko przez tych, którzy brali udział w obronie Lwowa) i w ubraniach cywilnych, wynosiły całe naręcza towarów ze sklepów zupełnie jawnie i bez żenady.
Lwów, 22 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki (1918–1927), do druku przygotował Jan Dębski, Warszawa 1965.
Szkody w materiale, wyrządzone w czasie trzytygodniowej strzelaniny i utarczek ulicznych, są znaczne. Dotychczas naliczono kilkuset rannych i około dwustu zabitych. W tym znaczna część ludności cywilnej, zwłaszcza kobiet i dzieci. Pogłoski o wieszaniu i mordach ludności polskiej ze strony oddziałów wojskowych ukraińskich okazały się nieprawdziwe.
Lwów, 23 listopada
Odbudowa i rozwój państwowości polskiej w świetle dokumentów 1908–1921, wybór i oprac. Jan Misztal, Gliwice 1993.
Działy się tak straszne rzeczy, jakich świat i Polska już dawno nie widziały. 20–30 żołnierzy napadło na żydowskie domy, wybijali drzwi, wdzierali się do środka i zaczynali swoją „pracę”. Jedni mordowali ludzi, bili, a młode kobiety i dziewczyny gwałcili, natomiast drudzy grabili i zabierali wszystko, co tylko można było wynieść. A to, czego nie mogli wziąć, niszczyli i wyrzucali na ulicę. Kobiety rozbierali do naga, żeby przekonać się, czy nie mają pieniędzy przy sobie. Chore wyciągali z łóżek, a niemowlęta wyrzucali z kołysek, przy tym wyzywali najgorszymi słowami. Gdy tylko ktoś pokazał się na ulicy, strzelali.
Cała żydowska dzielnica Lwowa została otoczona kordonem przez polskie wojsko, żeby nikt nie mógł uciec. Gdy jedni żołnierze grabili domy, drudzy napadali na żydowskie sklepy; towary, które były w kramach, zabierano, a resztę rzeczy łamano i niszczono. […] W krótkim czasie cała żydowska dzielnica zapłonęła ogniem. Specjalnie zorganizowani podpalacze chodzili od domu do domu. Palili nie tylko domy, ale i ludzi. Pod palącymi się domami stawiali wartę, aby nikogo nie wypuścić ze środka. Gdy ktoś wybiegł z domu, strzelano do niego. Ci bandyci [...] spalili starą synagogę, wybudowaną 400 lat temu.
Lwów, 24 listopada
Matwij Stachiw, Zachidna Ukrajina. Narys istoriji derżawnoho budiwnyctwa ta zbrojnoi i dypłomatycznoji oborony w 1918–1923, t. 4, Scranton 1960 (fragm. tłum. Andriy Panasyuk).
Pod nieobecność dowódcy dywizjonu majora Chrystowskiego, otrzymałem telefon z dowództwa obrony. Rozmówca, major: „Jeśli zobaczy pan przed sobą jakieś obce, ale nie niemieckie czołgi, przepuści je pan przez barykadę!”.
Zdumiony w najwyższym stopniu zameldowałem, że rozkaz jest dla mnie niezrozumiały, na co rozmówca, poirytowanym już tonem, powtórzył te same słowa. Gdy ponownie oświadczyłem, że „rozkazu nie rozumiem”, zażądał podania mego stopnia, nazwiska i kazał natychmiast zameldować się w dowództwie.
Parę minut potem, wraz z adiutantem dywizjonu, zameldowałem się u podnieconego majora, który domagał się odpowiedzi, czego w jego rozkazie nie zrozumiałem. Do głębi wzburzony oświadczyłem, że rozkaz jest niewykonalny, gdyż, jak długo ja żyję, żaden obcy czołg przez barykadę nie przejedzie. Za to oświadczenie zagroził mi bezzwłocznym „postawieniem pod mur” z powodu niewykonania rozkazu w czasie wojny.
Starając się o zachowanie spokoju, oświadczyłem, że dotąd jeszcze nie odmówiłem wykonania niezrozumiałego rozkazu, teraz jednak, opierając się na regulaminie, domagam się wydania mi rozkazu na piśmie. Major aż zaniemówił z oburzenia, po czym, grożąc mi sądem wojennym, wypadł do drugiego pokoju, skąd, przez tapicerowane drzwi, słyszałem odgłosy ostrej sprzeczki.
Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł nie znany mi pułkownik. Podszedł do mnie z uśmiechem, mówiąc: „Teraz ja wydaję panu rozkaz dla pańskich armat: jeśli zobaczy pan przed sobą jakikolwiek obcy czołg, wali pan jak w kaczy kuper! Czy ten rozkaz pan zrozumiał?”. Ze słowami: „Tak jest, panie pułkowniku” strzeliłem obcasami i uścisnąwszy prawicę życzliwie uśmiechniętego rozmówcy wróciłem na pozycję.
Lwów, 22 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999
Na rozmowy z generałem [Władysławem] Langnerem wyznaczono [miejsce] przy pierwszej barykadzie ulicznej na wschodnim skraju Lwowa. Pierwsze rozmowy z generałem Langnerem zostały na jego prośbę przerwane na 30–40 minut. [...] Nie wyraził zgody na poddanie Lwowa, zwrócił się natomiast do naszych delegatów z prośbą, by nasze oddziały wstrzymały się na 30–40 minut od działań bojowych, a on w tym czasie skonsultuje się ze swoimi najbliższymi współpracownikami i władzami miasta. [...]
Po 40–50 minutach doszło do drugiego spotkania, w czasie którego generał Langner wyraził zgodę na [poddanie] oddziałom 2 Korpusu Kawalerii Lwowa i garnizonu lwowskiego. Tutaj też obie umawiające się strony ustaliły termin formalnego udokumentowania [wyników] rozmów na [godzinę] ósmą dnia 22 września.
Lwów, 22 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów z 17 września. Działania wojsk frontu ukraińskiego, t. 2, red. Stanisław Jaczyński, Warszawa 1996.
Żołnierze!
Przez dziesięć dni załoga miasta Lwowa odpierała skutecznie natarcia niemieckie. Żołnierze obrony Lwowa zapisali piękną kartę w historii wojen, przeciwstawiając się wielkiej technicznej przewadze wroga, nie szczędząc krwi i życia. Gdy teraz na rozkaz żołnierze obrony schodzą ze swych pozycji, muszą wiedzieć, że nie poddajemy się w walce Niemcom, żeśmy im się oparli, że ustępujemy Lwów wojskom Sowietów, z którymi nie walczyliśmy i z którymi walczyć nam nie kazano. Ustępując ratujemy Lwów od zupełnego zniszczenia i Was, Żołnierze, zachowujemy dla dalszej pracy w Ojczyźnie i dla Ojczyzny.
Ciężką tą dla każdego żołnierza decyzją obciążam własne sumienie. Innego wyjścia dzisiaj nie mamy. Wam pozostaje rozkaz karnie wykonać — posłusznie spełnić Wasz ostatni, do czasu, żołnierski obowiązek.
Dziękuję Wam za krew i trudy.
Ojczyzna Wam tego nie zapomni.
Niech żyje Polska!
Lwów, 22 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Lwów był udekorowany w czerwone flagi, portrety Lenina, Stalina i jeszcze innych, ale ja ich nigdy wcześniej nie spotkałem w żadnym dzienniku, więc nic mi to nie mówiło. Stoję przed plakatem i płaczę, bo moja chluba — polski oficer — przedstawiony w obdartym mundurze na tle białej gęsi w polskim herbie — tego za dużo. Zdzieram i widzę obok Żyda z czerwoną gwiazdą na rękawie, który choć może już czuł się gospodarzem, jednak tylko upomniał mnie i dodał po rosyjsku: „Nie lzia” [Nie wolno].
Lwów, 23 września
Wspomnienia harcerzy — uczestników obrony Lwowa we wrześniu 1939 roku, opr. Janusz Wotycz, Kraków 2002.
Do Lwowa dowieziono nas o zmierzchu i zatrzymano na krótką chwilę na rynku. Byliśmy stłoczeni w ciężarówce, od iluś dni nie myci, nie goleni, bez broni. Ciężarówka stanęła przy straganach z owocami. Jeden z nas chciał kupić parę jabłek i spytał o cenę. Gdy któraś ze straganiarek chciała nam te jabłka sprzedać, wystąpiła druga, potężna, gruba kobieta i odepchnąwszy z oburzeniem sąsiadkę, zaczęła chwytać w ogromne brązowe ręce jabłka i z błyszczącymi, pełnymi łez oczami rzucać je do aut. To była krótka chwila, ale zanim pilnujący nas bojec zdążył się obejrzeć, zostaliśmy zasypani jabłkami, papierosami, które nam wciskali przechodnie. Pamiętam wśród nich młodego Żyda z teczką, który również kupił nam jabłek i w takim pośpiechu rzucał je do naszego auta, że wrzucił przez pomyłkę razem z jabłkami i swoją teczkę. [...]
Wszystko, co widziałem wówczas we Lwowie, to te niezliczone odruchy całej ulicy, odruchy braterstwa, czułości, serca dla garstki stłoczonych, zhańbionych, bo rozbrojonych oficerów polskich w bolszewickiej ciężarówce.
Lwów, 27 września
Józef Czapski, Wspomnienia starobielskie, w: Na nieludzkiej ziemi, Paryż 1983.